Aklimatyzacja przebiegła w miarę możliwości bezproblemowo. Tak jak już wspomniałem w tą stronę jest lżej się przestawić. Miami zaskoczyło mnie pod wieloma względami. Jeśli ktoś nie umie mówić po angielsku, a wspaniale zna hiszpański, to nie ma żadnego problemu, aby spokojnie się porozumieć z mieszkańcami tego miasta. Kolejnym takim rzucającym się w oczy elementem, a zarazem chyba całych Stanów jest swoiste zadowolenie z życia, przynajmniej pokazywanie tego na zewnątrz. Wszyscy są zawsze OK. Wszystko zawsze jest All Right. Z jednej strony jest to fajne, ale czasami musi być strasznie męczące udawać, że jest all right jak nie jest. Elementem, który mnie najbardziej zaskoczył to ciężarówka Coca-Cola, taka wiecie jak w reklamie na święta.

Plaża w Miami jest fantastyczna. Mega szeroka i podzielona na części. Jest droga, gdzie spokojnie można jeździć na rolkach, rowerze, longboardach, czy też spacerować. Jest miejsce już w sumie na piasku, ale takim utwardzonym, do biegania. Co jakiś czas są przepiękne pomalowane na różny styl jak i również w różnym kształcie budki ratowników, które wszyscy (Ci co oglądali) podziwialiśmy w „Słonecznym Patrolu”. Ocean, który jest niesamowity, ciepły, ale również niebezpieczny. To wszystko tworzy przepiękną całość. Można spokojnie odpocząć.

Spędziliśmy tam jakiś czas, który był poświęcony leniuchowaniu, odpoczynkowi fizycznemu jak i również mentalnemu. Niekiedy wstawałem wcześnie, zostawiając rodzinkę śpiącą w pokoju, a ja wymykałem się na plażę poprzechadzać i pofocić, jeśli będzie taka możliwość. W większości kończyło się tak, że siadałem nad wodą z kawą w kubku i myślałem. Zdjęć mam mało, ale kilka fotek jest, a reszta zapamiętana w mojej głowie.

Podróż do Stanów nie kończyła się tylko na plaży w Miami, ale to już w następnych wpisach. Już za dwa tygodnie w niedzielę podzielę się z Wami wycieczką do wioski indiańskiej pełnej aligatorów i nie tylko…

Do zobaczeniaza dwa tygodnie...

Pozdrawiam M.W.